Lodówka – część pierwsza

Lodówka – część pierwsza

Dygresja: Australia to kraj wielkich możliwości i jeszcze większych wyborów.

Lodówkę można kupić w cenie żelazka lub odkurzacza.

Zasadniczo sprzedawcy wszystko jedno co za ile sprzeda. Rynek jest.

Nie interesuje nas Whirpool lub inne LG (bo relatywnie drogie), celujemy w jakieś made in China / Taiwan – oczywiście – „it doesn`t matter”.

Co tam. Nie będziemy się przeinwestowywać, wszak jest to bez sensu….

Dygresja:

standard australijski, to całe mieszkanie na jednym bezpieczniku (jak okaże się później- informacja znamienna- lodówka po kolejnym przeciążeniu odmówiła dalszej współpracy).

Kable do przedłużaczy, jakie można tu nabyć korzystnie drogą kupna są grubsze, niż te, co podejrzewam lecą w ścianach…

Ale przecież nie będziemy uczyć sztuki budownictwa narodu, co to jakieś 200 lat temu z Aborygenami w namiotach ze skóry kangurzej mieszkał.

W znaczeniu sama recydywa, oczywiście.

Jakby nie patrzeć, skurczybyki nadgonili.

Patrz 200 lat później – domy są już z płyty gipsowo-kartonowej budowane, lub nawet czasem murowane.

Szczytem techniki są domy kartonowe, które sa tu dość popularne.

Więc, co tu uczyć budowania tych ludzi, którym tak niewiele czasu zajęło wykoszenie praktycznie całej populacji Aborygenów, oraz dziobaków, oraz ZBUDOWANIE TEGO KRAJU OD POCZATKU (chińskimi rączkami).

Koniec dygresji.

Zamawiamy lodówkę.

Przez internet, tak najtaniej, najwygodniej i bez stresu. Wszystko ok…

Oczywiście, prościej być nie może: zamówienie przyjęte, zapłacone, lodówka zapakowana wysłana do klienta – przesyłka kurierska.

Dygresja 2: w Australii doba nie trwa 24 godziny. Ci szczęśliwcy mają ją wydłużoną… ci ludzie w swój sobie tylko znany sposób, na pozór wyglądający na flegmatycznych i powściągliwych walczą z bogiem i fizyką – bardzo skutecznie.

Do tej pory chyba nie udało im się stwierdzić, o ile wydłużyli tę dobę. Podejrzewam, z każdy dzień, każdodniowa walka kończy się zmiennym wynikiem. Ale wygrywają. Sami na końcu świata.

Cóż z tego, że doba owa przedłużona lekko się haczy na dobę nastepną, albo i jeszcze następną !? „no worries” 🙂 przecież od tego się nie umiera.

Koniec dygresji.

Lodówka zamówiona, zapłacona, zapakowana, wysłana (podobno).

Fakt 1: lodówka zamówiona w sklepie znajdującym się fizycznie o 10 km od naszego mieszkania.

Dygresja 3: Wydłużanie doby, to nic! Wydłużanie i zakrzywianie czasoprzestrzeni!!! To jest coś!!

SF? – o nie!! Oni tu, już nad tym pracują.

Wszak – kula ziemska jest okrągła. Zawsze można wybrać dwie drogi: albo tą 10 kilometrową, albo 40-stotysięcznokilometrową, pomiejszoną- o korzyści!! – o te nieszczęsne 10 kilometrow:)

Wybór zdaje się matematycznie prosty, logiczny i jedyny. Właśnie – to chyba dla nas – przyjezdnych.

Koniec dygresji.

Lodówka jedzie. Dwa dni robocze.

Siedzę w domu, bo nie wiadomo, kiedy w ciągu tych dwóch dni roboczych przybędzie.

Siedząc w domu, po upływie MOICH dwóch dni roboczych (wiem, że jestem apodyktyczna i nietolerancyjna, nie mam szacunku dla przekonań i definicji innych ludzi, no, na na każdym kroku nietolerancyjny, faszystowski dyktator ze mnie wychodzi), więc po upływie moich dwóch dni roboczych dzwonię…

Bo to przecież ja nie wiem, z jakim skutkiem im się zakończył poprzedni dzień i poprzednia walka z bogiem, przecież nie wiem którą godzinę dzisiaj, lub spoźnionego dnia poprzedniego mamy… nie wiem, czy mam wychodzić z domu i kiedy, przecież w każdej chwili… w każdej chwili ten cudowny chiński wynalazek może wraz z hinduskim dostawcą zapukać do mych drzwi!! A mnie nie będzie!!

I koczowanie w mieszkaniu i lęki coraz bardziej doskwierąjace. Bo BOISZ SIE WYJŚĆ Z DOMU.

Bo te ******** („pracownicy sklepu internetowego, firmy kurierskiej”- jednak staram się mimo irytacji nie nadużywać słownictwa, jakiego jako jedynego nigdy mi w takich sytuacjach nie brakuje), jak jej nie dostarczą, to na pewno zgubią, bo jak cię nie ma, to ci się nie należy.

Zgubią, dadzą komuś innemu, zapomną, potłuczą, sprzedadzą, rozbiorą na cześci, nigdy nie wiesz.

Dzwonię:

Numer przesyłki – podaję,

Data zamówienia – podaję,

Nazwisko – podaję,

Imię – jak wyżej.

Numer przesyłki – cały czas spokojna – podaję.

Akcent – ciężki do określenia: KOBIETA – kraj pochodzenia – Indie.

Numer przesyłki – podaję…

– Aha- słyszę w końcu – to nie ten, inny, ma pani.

Mam!!- to nie numer przesyłki, to numer zamówienia

– A tak- mówię pośpiesznie i podaję znowu, po raz kolejny – właściwy

Brakowało tylko sekretnego hasła i sekretnego pytania i sekretnej odpowiedzi. (w stylu: „czy tata czyta cytaty Tacyta?” – odpowiedź – „nie czyta”)

Konkluzja:

– Nie wiem co sie stało – mówi niezidentyfikowane coś po drugiej stronie kabla – jak nie dzisiaj, to jutro. Nie! – poprawia się szybko – dzisiaj na pewno nie. Jutro pewnie. – („matko” odpowiedź kotłuje mi się w myślach panicznie: jutro sobota, dzień święty, w myślach moje pożegnanie z weekendem z lodówką i zimnym mlekiem – jutro tu nie znaczy jutro!! Jutro tu znaczy pierwszy dzień roboczy)

I mięlę sobie w mózgu, bo nawet nie w ustach szereg przekleńst. Bo nikt mi nie powie, że kulturę mam przedkładać na zdrowie psychiczne…

ciąg dalszy nastąpi…