Lodówka – część trzecia

Lodówka – część trzecia

Dygresja:

W Polsce, jest tak, że jak coś chcesz załatwić, to zaczynasz gadkę w ten sposób, żeby załatwić sprawę jak najszybciej, dopiero później, jak się okazuje, że pacjent jest gotowy do opowiedzenia ci połowy życia, popełniasz ten samogwałt i uprawiasz gadkę o tym, jak drogo, czy jaki chiński szajs teraz produkują…

W Australii zaczynasz mniej więcej w ten sposób:

– Dzien dobry, jak się Pani miewa? – (w sklepie z AGD – cel: wyłudzenie kartonu na lodowkę).

– Dziekuję, dobrze, a Pani?

– Doskonale, (jakby powiedział Kieślowski „extremely well”) – odpowiadam – tylko , wie Pani, mam taki straszny problem…

– Co sie stało? – Pani udaje prawdziwe zainteresowanie.

– No właśnie, tydzień temu zamówiłam lodówkę – z pretensją, bo teraz wiem, ze jakbym kupiła u nich to never ever to by się nie przytrafiło – i proszę sobie wyobrazić, że lodówka się popsuła

– To straszne

– Właśnie, wyobraża sobie pani teraz życie bez lodówki?

– Niemożliwe – odpowiada Pani z coraz większym współczuciem.

– No właśnie. I całe szczęście, oczywiście jest na gwarancji, ale powiedzieli mi, że kurier nie przyjmie jej spowrotem jeśli nie będzie w kartonie.

– Cały pech, te wymogi. Telewizora też tak nikt nie przyjmie.

– No właśnie, a ja mam tak małe mieszkanie, że nie miałam miejsca na ten karton.

– No tak, ważna lokalizacja…

– No właśnie, stąd mam wszedzie blisko

– Tak, ja pamiętam, jak mieszkałam na Paramacie

– Doprawdy? Jak długo musiała Pani dojeżdżać?

– Godzinę w jedną stronę

– To bardzo uciążliwe

– Tak, ale teraz jestem zadowolona, mieszkam jakieś 15 minut autobusem.

– Doskonale.

– Tak. Ale też nie mam zbyt dużego mieszkania – (radość, nie zgubiła wątku!!!)

– No właśnie , i chciałam spytać, czy macie jakieś kartony , bo mi tej lodówki nie przyjmą… i co ja zrobię?

– Taki kłopot, taki kłopot

– Właśnie, właśnie.

– Proszę poczekać, zadzowonię do kolegi na magazyn, czy coś ma – słuchawka, szybka akcja, wybieranie numeru. profeska – Abdul? (oho!) słuchaj, jak się masz? … – milczenie – pewnie odpowiedź- no ja też… – śmiech – słuchaj mam tu Panią, i jej sie popsuła lodówka… no właśnie… tak samo jak z telewizorami… mamy jakiś karton? …kolega pyta, jaka tą lodówka na wielkość? – zwraca się do mnie

– Podblatowa – odpowiadam. Pani kręci głową… – taką – wyciągam rękę jak nieśmiały Hitler, – nie działa. Blat do 95 cm. – Mówię – 90 cm wysoka. – Proszę. Konkretna odpowiedź, konkretne działanie. – masz?… – kolega sprawdzi. Proszę czekać – uśmiech

– Kurczę, no bardzo dziekuję, nie wiem, co bym zrobila…

– No worries – uśmiech – to faktycznie wrzód na dupie – konspiracyjnie dodaje pochylając się nad blatem.

– Ech…

– Echhh

Leci Abdul z pudełkiem

– Nada się?

Kurwa mać i małe maćki. – reaguję sobie wewnętrznie – Opakowanie jest po grzejniku olejowym, wielki to prawda, ale zgadzaja sie tylko wymiary X i Y, z Zetem- problem….

– Yyyyyyyyyyyyy, nie, nie wejdzie mi w to.

– Wrzód na dupie – konspiracyjny Abdul. Chyba „wrzód na dupie”. Abdula czy konspiracyjnego czy nie ciężko zrozumieć.

– A ta? – Ahmed sie pojawił. Machnął ręką w kierunku stojącego nieopodal pudła po lodówce 200 cm wysokiej. Oczka mi sie zaświeciły. Już się wyrywam do niej, ale dyskusje akademickie w mojej obecności nadal się toczą. Pani, Ahmed, Abdul – nie wiedzą nie są pewni:

– Ale przecież twoja lodówka 90 cm wysoka, a ta to 2-metrowa.

– Upierdzielę sobie nożykiem 0! – odpowiadam z uśmiechem – i pozaklejam taśmą.

(Czasami rzeczy, które tobie wydają się oczywiste dla innych mogą okazać się prawie wynalezieniem żarówki, albo doznaniem bardziej metafizycznym… objawieniem jakimś, czy coś…). Milczenie. Zachwyt, lęk, konsternacja.

– To może zadziałać. – jak planowanie w najnowszej wersji „Drużyny A”.

– Tak

Poczułam się wielka przynajmniej jak Mac Gyver. 5 cm wzrostu mi przybyło.

– Będzie doskonała.

– Zatem proszę to zabrać.

– Dziękuję, nie wiem, co bym bez was zrobiła – tym razem oni 5cm w górę. – bardzo dziękuję.

– Miłego, bylo fajnie pomóc.

– Miłego i tobie i tobie i tobie.

Karton. Prosta rzecz. Można go modyfikować lekko za pomoca taśmy i nożyczek…. 8 cud świata. Jak to życie może się przewartościować…

Nic to. Zamiatam do dom. Jutro – mam nadzieję, z tym razem przelicznik czasowy będzie europejski, chociaż nie wiem do końca czemu uczepiam sie wyjątkowo tego przeświadczenia…. jutro wielki dzień.

Po lodówce zostanie znowu tylko szara naga jama. Oczywiście nie wiadomo na jak długo.

Lodówka zapakowana.

Lodówka waży 30 kilo+ karton i styropian jakiś, który rownież użyłam, żeby ją zabezpieczyć, prawdpodobnie zupełnie niepotrzebnie, bo i tak jej nikt naprawiał nie będzie….. łacznie, jakieś nie wiem, 33 kilo? – Załóżmy że tak. Zatem wielkość dość daleka od wartosci 27 kilo… (w spececyfikacji przesyłki dla firmy kurierskiej opisanej przez pracownika sklepu internetowego)

Będą kłopoty?

Nie wiem.

Mój list przewozowy przesłany mailem przez uprzejmego pana z reklamacji opiewa na cieżar 27 kilo… ale przecież, pan z przewoźników korzysta stale….. nie wprowadziłby mnie na minę…

Myślę sobie. Chociaż, jakoś przeczucie tyka mnie brudnym paluchem i tak nieprzyjemnie ziuga w plecy.

Cholera. Mam się gotować zatem na walkę? Czy dam radę się nie wydrzeć na kogoś? Jak poprzednio wygram ze swoim złym charakterem? Bogowie! I ten lęk nie przed innymi, nie przed zewnętrznymi sytuacjami na jakie się nie ma wpływu. Lęk przed sobą.

Jakby się było doktorem Jeckylem i misterem Haydem… nigdy nie wiesz, który zwycięży.

Chociaż z drugiej strony dobrze mieć tutaj kilka jaźni. Na jedną to zbyt dużo. To tak jak czasami idziesz na imprezę i ciężko ci pozostać trzeźwym, nie dlatego bynajmniej, ze tak polewają… tylko dlatego, ze na trzeźwo ciężko to znieść…

Czekam.

Po 14 zaczynam sie denewować.

Pan miał być między 14 a 18, błagam los i boga, żeby pojawił się 17:30 – Slav będzie, zniesiemy lodówkę, nikt nie będzie na mnie krzyczał.

14:15- domofon

O żesz ty w dupę!!! To oni zawsze dwa dni spóźnienia, zawsze w niedoczasie, zawsze z jęzorem na brodzie, zawsze z kijem do zawracania Wisly w ręku!! Zawsze umęczeni walką z czasem. Dzisiaj spokojni i przegrani, o żesz ty, pod drzwiami na dole, czekają.

Odbieram.

– Kurier po przesyłkę.

– Zapraszam – opowiadam udając głupa – drugie piętro koniec korytarza.

– Ok.

Czekam, nerwowo chodzę po mieszkaniu. Co chwila patrzę na znienawidzona małpę, co stoi gotowa do drogi.

– Ty małpo jedna. Wiesz za co cię najbardziej nienawidzę? Za to że ludzi demaskujesz, świnio jedna. Nie za to że nie mrozisz…..

Pukanie. Podniegam. Otwieram

Australijczyk – lat ok 60 spocony i śmierdzący.

Nie mam nic przeciwko, jak pogina po tych schodach dzień cały.

– Tu przesyłeczka.

Pan wchodzi bierze list przewozowy ode mnie. Zerka na mnie, na lodówkę, na list.

– To ma 27 kilo?

– Skąd! – odpowiadam ze śmiechem zbliżonym do histerycznego. – Sama lodówka to 30, plus karton, spoko będzie 33….- wyrzygałam się sama dla siebie niespodziewanie.

– Nie biorę tego! Pierdolę!- Pan zakręcił się w miejscu- debile, idioci skończeni. Mam tego dosyć. Kretyni debile!!

Odchodzi. Z polowy długości kubrickowskiego ze „Lśnienia” korytarza drę się do niego:

– To co w pana ocenie ja powinnam teraz zrobić?! Nie mam lodówki! – facet złorzecząc na czym świat stoi drze ryja. Na idiotów, kretynów, popapranców, niczym Tomasz Lis, co z debilami twierdził, że się nie da pracować. Nie owracając sieę do mnie nie przerywa potoku slów. Coś jeszcze bełkotnął po swojemu. Nie wiem, czy do mnie, czy do siebie.

Trzaskam drzwiami. Patrzę na te dziwkę bezradnie i z nienawiscia. Ja wiem, że się wszystko da załatwić, zadzwonię, zrobię awanturę innym. Nie wiem. Zawioze cie świnio jakoś sama… Będzie nowa, będzie działała…. ale żesz ty kurwa, żeby takie problemy? Czy to w ogóle możliwe?

Stoję nad nią i mam ochotę rozpirzyć. W kawałkach łatwiej się będzie ją transportowało- uzasadniam sobie decyzję ze zlośliwą satyswakcją. Pukanie do drzwi- otwieram.

Jeszcze bardziej spocony kurier z wózkiem. Patrzę zdziwiona.

– Przepraszam, nie krzyczałem na panią. Tylko te skurwysyny kutafony, zawsze piszą, że to jest do 27 kilo, dopiero na miejscu się okazuje że nie jest, ja pierdolę. Się zwolnię w końcu. Mam to w dupie, w sumie mam emeryturę, ale kurwa mać, ja pierdolę, co za zchujoza. Ja nie krzyczałem na panią.

– Rozumiem – odpowiadam – ja też się zdenerwowałam, bo co to jest, żeby lodówka po tygodniu sie popsuła?

– Po tygodniu powiada Pani? – westchnięcie pełne współczucie – A mój szwagier handluje użyanymi lodówkami. Szkoda że nie wiedziałem to bym Pani podeslał kontakt do niego . W zeszłym tygodniu miał piękną lodówkę, 2 metry wysokości i czterodrzwiowąś. Piękną.

– Panie, po ch… mi lodówka, która zajmie mi połowę mieszkania?

– Co racja, to racja. No , to lecę.

– Ciao! – miałam ochotę mu powiedziedzieć, ale się w porę w język ugryzłam. No – otrzepałam dłonie o siebie. Boski wiatr, panie. Udało się.

Koniec końców, bez dzwonienia, o dziwo, lodówkę nową mieliśmy w dwa dni!! Działającą. W dwa dni, jak obiecali, chociaż przestałam wierzyć!!

Nową lodówkę pan sam mi przyniósł. Był to młody mięsisty lekko przydymiony Hindus i się uśmiechał.

Po tym pomyślalam po raz kolejny że świat sie kończy.

No. I tyle. Lodówka działa i ma się dobrze. Szara naga jama nie straszy już.